"We Are the Best!" absolutnym wygranym Festiwalu Kamera Akcja. Bądź co bądź, tegoroczna edycja podpowiadała zainteresowanie się alternatywami, toteż większość seansów umknęła mojej uwadze. Pojawiłam się na zaledwie trzech projekcjach (może aż trzech, gdyż fakt faktem, wszystkie trzymały wysoki poziom), lecz w największym stopniu porwał i zauroczył najnowszy Moodysson. Niech prostym, a zarazem treściwym argumentem będzie następująca myśl: nie potrafię sobie przypomnieć, czy kiedykolwiek wcześniej wyszłam z kina w tak wyśmienitym, wybornym nastroju.
Jestem fanką nieskomplikowanych historii. Ta akurat koncentruje się na trzech dorastających dziewczynkach, Klarze, Bobo i Hedvig. Ekstrawaganckie w wyglądzie, ubiorze, zachowaniu, tworzą zamkniętą, hermetyczną grupę autsajderek, których okres dziecięcy przypadł na lata 80 XX wieku. Aby pokazać swoją odmienność, wykorzystując doskonale świadomość tego, że punk is not dead, zakładają zespół muzyczny i nawet brak predyspozycji nie stoi na przeszkodzie do spełniania ich skrytych, cichych marzeń. Bronią się przed pospolitością, dzielą wzloty i upadki, poznają się bliżej ze światem.
Rozkwit przyjaźni, tej niepozowanej, autentycznej, uwznioślonej wzorcami oraz ideałami, śledzi się z rozrzewnieniem. Pewne okoliczności i sytuacje, w których znalazły się bohaterki, są także wycinkami z przeszłości odbiorcy. Zabierają w sentymentalną podróż po miejscach nam bliskich, budząc wspomnienia.
Istotnym czynnikiem odpowiadającym za jakość obrazu jest poczucie humoru. Błyskotliwe dialogi znakomicie brzmią. Bystrość nastolatek, komentowanie wszystkiego, co je otacza w sposób lekki, kąśliwy, z domieszką ironii, dodaje właściwego smaczku. Tempo akcji ani na moment nie ustaje, każde zdarzenie napędza to nadchodzące, co dowodzi zachowaniu płynności i konsekwencji w fabule. Reżyser ma wyczucie chwili, można rzec. Poświęca debiutującym aktorkom uwagę, wydobywa z nich naturalność. Grają one przekonująco i miarodajnie. Czegóż trzeba więcej?
Profesjonalizmu i oryginalności uczmy się od Moodyssona. Szwedzkiemu twórcy nie wyczerpuje się zapas pomysłów, wciąż świetnych, nowatorskich. W porównaniu z "Fucking Amal" czy "Lilją 4-ever", "We Are the Best!" jawi się jako szalenie optymistycznie rozpoznany i przedstawiony problem dorastania. Króluje żart, króluje dystans. To są zupełnie nowe wrażenia, których nie pomyślałabym, by próbować łączyć z reżyserem kojarzonym z posępniejszymi, mniej wesołymi przedsięwzięciami.
Świetnie się bawiłam na tym filmie, w sumie jak chyba wszyscy na sali :) Nieczęsto słychać głośny, zgodny śmiech większości osób, którzy oglądają coś razem z nami. A oklaski po seansie były największą pochwałą :)
OdpowiedzUsuń