wtorek, 11 listopada 2014

10. Czechowickie Prezentacje Filmowe

Miejscem, w którym czuję się jak w domu, jest kameralne, lecz przy tym niesłychanie przytulne kino studyjne "Świt" w Czechowicach-Dziedzicach. Dumnie obserwuję postęp działalności tej placówki wraz z każdym jej ruchem. Staram się także na bieżąco śledzić wszelkie uskuteczniane przeglądy filmowe, ażeby móc na nich, w istocie, zagościć. Programy festiwalowe są zawsze ambitne i rozmaite, a przygotowywane konkursy stanowią sympatyczny, miły dodatek. Wrzesień upłynął mi pod znakiem Czechowickich Prezentacji Filmowych, najstarszej cyklicznej imprezy kulturalnej organizowanej od 1992 roku. 

C'est la vie
Boyhood



Tegoroczna edycja ruszyła z impetem, rozpoczęła się gorącą premierą "Boyhooda", rezultatu wieloletnich starań zarejestrowania powszedniości przeciętnej mieszczańskiej rodziny, w której wysunięty na pierwszy plan zostaje chłopiec o imieniu Mason. To właśnie z nim widz dorasta, doświadcza tych lepszych oraz gorszych chwil, a co najistotniejsze, trzyma za niego mocno kciuki w każdej podejmowanej decyzji. Poznajemy również jego zagubioną Mamę wmanewrowaną w nieudane związki; swawolnego Ojca, niespełnionego muzyka oraz Samanthę, starszą siostrę. Jest to prosta historia, ale przyznać trzeba, Linklater ma dobre oko. Dba o detale, szczegóły, a dom staje się osią głównych wydarzeń. Film głosi pochwałę i celebrację życia. Reżyser zachęca do cieszenia się drobnostkami, namawia do odważnego stawiania czoła problemom, lecz nie sili się na pozory. Prawdziwość, próby utożsamienia się z postaciami, możliwość odnalezienia się w podobnych sytuacjach, to jest właśnie u Czarodzieja zniewalające. 

Charaktery dziwactwem podszyte 
Frank



Rzecz dzieje się w Wielkiej Brytanii. Młody mężczyzna u progu dorosłości przechodzi kryzys. Ma pracę niepokrywającą się z zainteresowaniami. Najbardziej w świecie kocha muzykę, harmonię, dźwięki, sam też komponuje, lecz nie odnosi na tym polu nawet minimalnych sukcesów. Gdy spotyka tytułowego bohatera na co dzień noszącego wielką kartonowa głowę zakrywającą twarz, a ponadto resztę ekstrawaganckiej ekipy rockowego zespołu, następuje punkt zwrotny w jego nużącej egzystencji. Szukając najbardziej znamiennego słowa opisującego "Franka", bez wahania wybrałabym "oryginalność". Dlaczego? Z powodu kuriozalnej, cudacznej oprawy, idealnie zbalansowanej, zachowującej równowagę pomiędzy artystycznym wariactwem a melancholią. Pełna groteski opowieść magnetyzuje, zaś Lenny Abrahamson świadomie operuje kiczem, wprawiając częstokroć w trudny do wytłumaczenia stan transu. 

Żądze uśpione 
Mój kuzyn Zoran


Paolo walczy z nałogiem alkoholowym, wszystkie jego dni są szare, monotonne, przepełnione pustką i samotnością. Nostalgiczny bieg czasu przerywa pojawienie się krewnego, którym zmuszony będzie się zaopiekować, zająć. O tym stara się mówić "Mój kuzyn Zoran". Podczas seansu zerkałam miliard razy na tarczę zegarka, próbując w ciemności odczytać godzinę, licząc zarazem w duchu na szybki i w miarę bezbolesny koniec. Kiedy wreszcie moje oczy spostrzegły napisy końcowe, westchnęłam z ulgą. Autor włoskiej produkcji, Matteo Oleotto, szalenie ambicjonalnie potraktował swój projekt. Próbował skonstruować inteligentną komedię, odnoszę wrażenie. Taką, która rozbawi i pozostawi z przystępnym, ale wynikającym z treści morałem. Na poziomie fabularnym brakuje zachwytu, realizacja pozostawia wiele do życzenia, a o aktorstwie nawet nie warto wspominać. Nie polecam go nikomu, chyba że do obiadu. 

Wniosek taki: festiwale służą kinomanom. Mniejsze, większe - bez znaczenia. Wynieść można z nich sporo, zapoznać się z niejednolitym, czasem nietradycyjnym repertuarem także. 

1 komentarz:

  1. Muszę koniecznie "Boyhood" obejrzeć bo coś nie mogę się zabrać, a wiem że na pewno będzie mi się podobać! Franka widziałam, Zorana jak radzisz, będę unikać :) Pozdrawiam!

    OdpowiedzUsuń