Co w życiu dr Alice Howland jest absolutnym priorytetem? Pielęgnowanie pamięci. Bez tego, naturalnie, trudno o sukcesy na polu zawodowo-naukowym, o inwestowanie w siebie, swoich bliskich. Co natomiast dzieje się w momencie, w którym owa pamięć, doskonale wyćwiczona, stopniowo słabnie, zaczyna dokuczać, by na końcu stała się przekleństwem oraz miarą bólu? Mówi się, że choroba nie wybiera, pojawia się jako nieproszony gość, którego tak po prostu nie można odprawić.
Nasza główna bohaterka stanowi autorytet. Wykłada lingwistykę na Uniwersytecie Columbia, posiada trójkę dorosłych dzieci, kochającego męża. Jej codzienność jest jak z obrazka, namalowanego ciepłymi, jasnymi barwami, należałoby dodać. Odczuwa dumę z powodu osiągnięć, jednakże nie poprzestaje na nich, by móc bezustannie piąć się w górę, pokonywać wszelkie możliwe opory. Gdy słyszy diagnozę, która równocześnie okazuje się być niezwykle rzadkim klinicznym rozpoznaniem, nie tylko oswaja się z tą tragiczną wieścią. Poszukuje też kreatywnych rozwiązań, chcąc jak najdłużej pozostać w dobrej formie.
Fakt, że nie toczy samotnej walki, jest sprawą największej wagi. To rodzina kreuje dla matki nową rzeczywistość, w którą wkroczyć musi każdy jej członek. Niewyczerpany zapas cierpliwości, miłości, ciepła i opieki zacieśnia więzi domowników, czyniąc ich wzajemne relacje mocniejszymi, prawdziwszymi. Alice otrzymuje także strumień wsparcia i empatii od ludzi z zewnątrz. Podczas sceny przemówienia dokonuje szczerej konfrontacji z inwalidztwem, ułomnością. Głośne oklaski tłumu zebranych tylko potwierdzają ufność słów, których z upływem chwil będzie w stanie wypowiadać znacznie mniej.
Hi, Alice. I'm you. And I have something very important to say to you.
Wraz z postępującym Alzheimerem, kobieta zostaje odcięta od wspomnień, sytuacji z przeszłości. Powoli gaśnie oraz przestaje orientować się w otaczającej ją przestrzeni. Julianne Moore doskonale interpretuje postać. Rozumie specyfikę tej właśnie przypadłości, tworzy dramatyczne napięcie, świetnie pracuje ciałem, mistrzowsko gra spojrzeniem. Długie ujęcia, zbliżenia na twarz nadają filmowi klimat intymny i bardzo prywatny.
"Still Alice" jest niezależną, kameralną produkcją. I dobrze. Wnioskuję, że nie potrzeba nic więcej, nic ponad prostotę i nośność przekazu.