Let me sing you a waltz...
Richard Linklater jest czarodziejem. Nie tylko ujmuje magicznym światem, w którym rządzi szczęśliwy los, ale też zapoznaje widzów ze swoimi bohaterami. Aż chce się z nimi przebywać, a z każdą upływającą minutą filmu zyskują oni większą sympatię oraz uznanie. Poszukują ideałów, wierzeń, miejsc i celów. Rozmawiają ze sobą w sposób tak niewymuszony, naturalny i lekki, że wydawać by się mogło, iż znają się przez całe życie. O sile produkcji świadczy przede wszystkim wysoki poziom prowadzonych konwersacji, które dzięki aktorskiej precyzji Delpy i Hawke'a są nie do zakwestionowania.
Stacja pierwsza - Wiedeń
I część trylogii rozpoczyna wędrówkę zagubionych dusz, ambitnej Francuzki i nieco nieporadnego Amerykanina. Spotykają się w pociągu i od słowa do słowa postanawiają wyruszyć na wspólne zwiedzanie miasta. Ta impulsywnie podjęta decyzja stanowi preludium ich dalszych przeżyć. Mocno zaakcentowany intymny nastrój towarzyszy młodym niemalże od pierwszych chwil znajomości. Rozumieją się, poruszają nawet najmniej przyjazne czy wygodne tematy, nie mają problemów z wyjawianiem najszczerszych myśli i poglądów. Gdy trzeba, zachowują powagę, szukając wytchnienia w pięknie przyrody i architektury Wiednia, lecz głównie cieszą się dobrą zabawą. Ckliwość lub przesadna romantyczność nie razi. Elementy te tworzą integralną część dzieła genialnego, szalenie wnikliwego. Otwarte zakończenie powoduje stan gotowości przed poznaniem kolejnych wydarzeń.
Stacja druga - Paryż
Czy aby na pewno przypadek decyduje o ponownym zobaczeniu osoby, za którą się tęskni? Odpowiedź jest oczywista. Gdyby nie taktyka Celine prowokująca wyjście na kawę, zapewne po parze kochanków pozostałoby już tylko mgliste wspomnienie. Kobieta niespodziewanie zjawia się w księgarni, gdzie też odbywa się promocja najnowszej książki Jesse'ego. Zdumiewający jest fakt, że po tylu latach rozłąki wciąż potrzebują siebie nawzajem, a także czują, że mają do nadrobienia wiele straconych pogawędek. Okoliczności przyrody sprzyjają. Aura Paryża, klimatyczne alejki i małe kafejki nie pozostawiają w poczuciu obojętności. Postacie dorosły, tak samo zmieniły się ich perspektywy. Kwestie, które niegdyś zaprzątały im umysły, teraz się przedawniły, przestały mieć znaczenie. Doświadczenia uodparniają, a zatem generują lepszą przyszłość. I to jest cenne.
Stacja trzecia - Grecja
Trzecia, a zarazem ostatnia odsłona trylogii miłosnej, nie spełniła moich oczekiwań. Sielskości i błogostanu już nie ma. Bohaterowie trwają w stałym związku, czuwają nad dobrem i pomyślnością dzieci, jak również walczą z narastającą rutyną. Uściślając, zmiana wydźwięku filmu nie działa na jego niekorzyść. Taka jest kolej rzeczy. Garść zastrzeżeń kieruję wyłącznie w stronę Celine, niegdyś rozkosznej eksploratorki przygód, która zmienia się nie do poznania. Nie mogę zaakceptować jej posępności i desperacji. Nie po tym, co udowodniła w częściach poprzednich. Czy Jesse ma szansę wzbudzić w ukochanej utracony entuzjazm? Czy uda im się zatrzymać i spojrzeć z dystansu na to, co do tej pory osiągnęli? Urlop w Grecji to dodatkowy profit. W końcu w kraju pełnym słońca i oliwek wszystko jest możliwe.
Ukazana żarliwość relacji damsko-męskiej przypomina charakterystyczny styl Woody'ego Allena. Każdy, kto choć trochę lubi i ceni twórczość specyficznego reżysera-jazzmana, powinien być w pełni usatysfakcjonowany. Linklater nie kopiuje cech, które są esencjonalne dla artysty, a jedynie interesuje się podobnymi zagadnieniami oraz materiami. Wartością nadrzędną jest słowo. Ma ono sens wyłącznie wtedy, kiedy posiada się pewność, że nie zostanie wypuszczone w eter. Bezustannie podążamy za postaciami, próbujemy pojąć ich wole i decyzje, jesteśmy z nimi, angażujemy się. Taki rodzaj kina absolutnie do mnie apeluje, a na "Boyhood", najnowszą produkcję czarodzieja, czekam ze zniecierpliwieniem.